25 kwietnia 2014

Bagno - pałac



Wieś Bagno leży jakieś trzydzieści kilometrów na północ od Wrocławia, niedaleko Obornik Śląskich. Kiedy, pokonując ulice miasteczka, minie się imponującą willowo-uzdrowiskową zabudowę, wpada się natychmiast w objęcia lasów, w gęstą sieć zieleni Wzgórz Trzebnickich. Wąska droga wije się, wznosi, to znów opada. Czasem kotara z drzew rozsuwa się, odsłaniając widok na bochny pól i falbany łąk, rozłożone na nieregularnych, ale harmonijnych, miękkich wypukłościach. Sama wioska Bagno, choć malowniczo położona, nie robi wielkiego wrażenia - ot, kilka uliczek, skromne, choć schludne i zadbane domy (niektóre nawet z pierwszej połowy XIX w.!), kościół z początku XX w. Ale takiego pałacu, jaki się jej trafił, mogą jej pozazdrościć największe aglomeracje. Właściwie nie wiadomo, jak ostatecznie nazwać tę urzekająco wykwintną, olśniewająco nieskazitelną, skończoną piękność: pałacem, zamkiem czy może raczej klasztorem? Wszystkie określenia bowiem w pewnej mierze są uzasadnione i osadzone w dziejach budowli. (Używam ich naprzemiennie w całym tekście.)   
To miejsce niespełna wiek temu upodobali sobie salwatorianie - członkowie zgromadzenia zakonnego zwanego Towarzystwem Boskiego Zbawiciela, działającego w różnych zakątkach świata i zrzeszającego sympatyków wielu narodowości. W 1927 r. ustanowiono prowincję polską zgromadzenia, a co za tym idzie, zaczęto otwierać w całym kraju domy zakonne. Do Bagna polscy salwatorianie przybyli w 1946 r. (przed nimi swój dom formacyjny mieli tu zakonnicy z prowincji niemieckiej), organizując tu najpierw nowicjat, a w 1953 r. również Wyższe Seminarium Duchowne. Wspólnota bagieńska skupia nowicjuszy, kleryków, braci i siostry oraz księży. Często podejmuje też gości z placówek rozsianych po całym świecie.
Choć obecnym gospodarzom posiadłości należą się słowa uznania za serce i trud włożone w utrzymanie niemałego przecież i wiekowego już budynku oraz przynależących doń, rozległych terenów ogrodowo-parkowych, to powstanie całego kompleksu jest zasługą kogoś zgoła innego, w żadnej mierze niezwiązanego ze światem duchownych. Na początku XVIII w. Bagno należało do rodu von Wentzkych. Jedna z panien, Joanna Fryderyka, poślubiła Heinricha Leopolda von Seherra-Thossa. Ów arystokrata był nie tylko człowiekiem zamożnym, posiadaczem ziemskim, właścicielem m.in. pałaców w Mosznej, w Ostroszowicach i w Dobrej (zakupił je w późniejszych latach), ale i postacią znaczącą, piastującą ważne urzędy, odznaczoną przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Orderem Orła Białego. Małżonkowie postanowili zafundować sobie pałac, którego budowa została ukończona w 1734 r. Nie wiadomo jednak, ile spędzili w nim lat, bowiem, jak to bywało wówczas w kręgach szlachecko-ziemiańskich, majątki przechodziły z rąk do rąk, stawiano i sprzedawano jedne rezydencje, kupowano kolejne. Również bagieńska posiadłość co parę lat trafiała na rynek obrotu nieruchomościami. Niestety, trudno dziś odtworzyć pełną listę nazwisk jej nabywców. Wspomina się tylko, że było ich wielu (nawet kilkunastu) i wywodzili się w większości ze śląskich rodów szlacheckich. Wyrwa w dziejach bagieńskiego majątku ma swój kres dopiero na początku XX w., kiedy to zjawia się kolejny i, jak się później okaże, ostatni prywatny kupiec nieruchomości, Georg Conrad Rudolf Kissling.
Postać to dość znacząca zarówno ze względu na nazwisko znane we Wrocławiu i okolicach, jak i z uwagi na osobisty wkład wniesiony w rozbudowę i wystrój pałacu w Bagnie. Georg Conrad Rudolf był spadkobiercą rodzinnej firmy Conrad Kissling Kom. Ges. Bierstuben, założonej w 1835 r. we Wrocławiu, zajmującej się handlem piwa. W jej ramach działały w mieście dwie piwiarnie-restauracje: na ul. Ofiar Oświęcimskich i ul. Stanisława Leszczyńskiego. Założyciel firmy, Conrad Kissling, pochodził z Bawarii i stamtąd też sprowadzał piwo. Ponadto handlował serami, lnem, zbożem i lodem.
Wróćmy jednak do pałacu w Bagnie. Mówi się, że rodzina Kisslingów zakupiła go (a nieco później powiększyła swój stan posiadania o majątki w pobliskim Osolinie i Brzeźnie Małym) z czystego wyrachowania, spodziewając się w zamian awansu społecznego, jakim miało być nadanie jej tytułu szlacheckiego przez panującego wówczas cesarza Wilhelma II. Podobno w tym celu poczyniono dodatkowe inwestycje w samym pałacu, odnawiając i na nowo aranżując jego wnętrza, a przede wszystkim rozbudowując go o nowe skrzydło, oraz wzniesiono bramę wjazdową, nawiązującą kształtem do łuku triumfalnego.
Mimo sporego zaangażowania Kisslingów w urządzenie pałacu rodzina nie związała się z nim na długo, gdyż po dwudziestu latach sytuacja ekonomiczna zmusiła ją do sprzedania całego majątku. W ten oto sposób urywa się linia osób prywatnych związanych z posiadłością w Bagnie. Przez jakiś czas pałac należy do instytucji finansowej (najczęściej wymienia się Śląskie Towarzystwo Kredytowe Ziemskie). W 1930 r. do Bagna przybywają salwatorianie niemieccy, a po wojnie swoją siedzibę organizuje tu prowincja polska zgromadzenia.
Wjeżdżając przez otwartą na oścież bramę, nie od razu można rozpoznać charakter tego miejsca: z pozoru zwykły, rozległy, niczym nieosłonięty plac, służący za parking, nie obiecuje zbyt wiele. W nagrzanym od słońca powietrzu pomyka cisza, jakby sprawowała tu bezwzględne, niepodzielne rządy. Odnosi się wrażenie, że mieszka tu tylko ona - niema pani na włościach. Nim minie kilka sekund, potrzebnych, by zrobić parę kroków, rozejrzeć się, zaczerpnąć powietrza, jest się zgubionym: atmosfera tego miejsca oszałamia jak narkotyk, wciąga jak... bagno.
Wzrok nie nadąża za wynurzającymi się coraz śmielej zza żywego, barwnego gobelinu, utkanego z drzew i rozmaitych odmian parkowej roślinności, kawałków budowli, które układają się w coraz wyrazistsze, foremne kształty. Doskonałe proporcje, subtelność i dbałość o detal - takie określenia kreślą w mojej pamięci ogólny wizerunek bagieńskiego zabytku. Dość śmiało i gęsto rozłożone akcenty dekoracyjne: pilastry, wymyślne oprawy okienne, portale, arkady, opływowe schody i tarasy z balustradami tralkowymi, a także rzeźby, to znak rozpoznawczy i kwintesencja stylu barokowego, jaki reprezentuje starsza, XVIII-wieczna część klasztoru, zwana Starym Zamkiem, oraz neobaroku, który króluje w dobudowanym na początku XX w. skrzydle zwanym Nowym Zamkiem. Twórcom budowli udało się jednak uniknąć barokowego przesytu i wrażenia przeładowania elewacji różnorodnością form i nadmiarem dekoracji. Wszystko wydaje się estetycznie wyważone i skrojone na miarę. Lekko muśnięta kolorem, bladobrzoskwiniowa elewacja budynku, wykonana z piaskowca, odcina się od połyskującej, głębokiej czerni ogromnego, wielopłaszczyznowego dachu (miejscami czterospadowego, to znów mansardowego), którego spadziste połacie gęsto przetykane są lukarnami i bawolimi okami. Kolorowymi punktami w tej spokojnej gamie kolorystycznej są odcienie patyny na miedzianych hełmach wieżyczek i wykuszu oraz w okratowaniach okien, a także musztardowo-żółte płyciny maleńkich okiennic w wyższych kondygnacjach.
    


Po przekroczeniu pałacowej bramy wchodzi się na brukowany dziedziniec, objęty z dwóch stron ramionami budowli. Ogniwem łączącym oba, prostopadle usytuowane względem siebie skrzydła jest okrągła wieża, nakryta ośmiokątnym dachem i opleciona tarasem z balustradą.



Fasada nowszej, neobarokowej części pałacu wyróżnia się bogatą kompozycją różnorodnych stylów i kształtów okien.
 


Ścianę frontową starszego skrzydła uświetnia portal ujęty w parę pilastrów, zwieńczony kartuszem (z festonami po bokach i rzeźbą u szczytu) i kamiennymi wazami. Uwagę przykuwają również turkusowe minilatarnie na stojakach przypominających nogi drapieżnego ptaka, wsparte na murkach przy schodach.


Elementem wytyczającym umowną granicę między reprezentacyjną, frontową strefą pałacu a jego tyłami, stanowiącym zarazem przejście z dziedzińca do części parkowo-ogrodowej - bardziej kameralnej a jednocześnie pełnej architektonicznych niespodzianek - jest nietuzinkowa brama, wzorowana na łuku triumfalnym, z wmurowanymi rzeźbionymi podobiznami postaci mitologicznych.







Aby dostać się na tyły pałacu, nie trzeba jednak przechodzić przez dziedziniec. Wystarczy z głównej alei prowadzącej do pałacowej bramy skręcić w lewo i, pokonując kamienne schodki, dotrzeć do brukowanych ścieżek, zmiękczonych porastającym je mchem oraz zroszonych wilgocią traw i wszechobecnej roślinności. Od nich właśnie zaczęłam swój nieśpieszny spacer i one zawiodły mnie w krainę ciszy i łagodności, ukształtowaną ręką artysty.
Nie jestem osobą kompetentną do orzekania o artystycznej czy architektonicznej wartości zabytków i wystawiania im ocen, jednak moje odczucia i poczucie estetyki podpowiadały mi, że wreszcie odkryłam tu, w tej wcześniej nieznanej mi wiosce, budowlę będącą ucieleśnieniem, syntezą moich wizji i tęsknot za dziełem spełniającym wszelkie kryteria, którymi kieruję się przy subiektywnym rozstrzyganiu, co mi się podoba, a co nie. Najlepszym i najbardziej wymownym uzasadnieniem moich wrażeń będą, jak sądzę, fotografie, które oddają to, co tak dogłębnie i przekonująco przemówiło do moich zmysłów.











 








Do Bagna przyjechaliśmy w niedzielę, wiedząc, że tylko w tym dniu można zwiedzić pałac od środka. Czas, który zajęło nam obejście wzdłuż i wszerz całej posiadłości, upłynął tak szybko, że ledwo zdążyliśmy dołączyć do grupki turystów zebranych na dziedzińcu, którzy otoczyli wianuszkiem młodego, roześmianego chłopaka w czarnym habicie przepasanym sznurem. Był to jeden z nowicjuszy, któremu tego dnia przypadło w udziale oprowadzenie nas po klasztornych wnętrzach i opowiedzenie historii budowli a także anegdot dotyczących jej dawnych mieszkańców i ciekawostek z życia zakonu. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się przebywać w murach klasztornych, przepełnionych atmosferą powagi i kontemplacji, a zarazem niczym niezakłóconej, kojącej, lecz bynajmniej nie męczącej, wszechogarniającej ciszy. Panujący naokoło spokój potęgowały chłód i półmrok współgrające ze stylowym wystrojem korytarzy i komnat. W pomieszczeniach zachowały się oryginalne mozaikowe posadzki, parkiety, rzeźbione, drewniane schody i drzwi, boazeria, sztukateria ścienna i sufitowa z niezwykle bogatymi motywami dekoracyjnymi, pozłacane lub drewniane kasetony, wzorzyste tapety (niegdyś z naturalnych tkanin), marmurowe kolumny i takież kominki, barwne witraże, cenne meble, obrazy i żyrandole. Owe pomieszczenia służą od lat zakonnikom, którzy się w nich modlą, studiują, spożywają posiłki, przyjmują gości. Niektóre z nich noszą tradycyjne, nadane przez poprzednich domowników nazwy: Sala Lustrzana, Balowa, Dębowa, Jasna. Choć z ich pierwotnego, wytwornego wyposażenia zniknęło wiele drogocennych i niepowtarzalnych przedmiotów, nadal zachwycają mistrzostwem i klasą dawnej sztuki zdobienia i wyposażania wnętrz. 
Zdjęcia, a raczej wyrywkowe migawki, które prezentuję poniżej, ukazują tylko mizerną namiastkę tego, co skrywają mury bagieńskiego klasztoru. Z powodu jakiejś powtarzalnej, a przyprawiającej mnie o wściekłość i poczucie zaprzepaszczonej szansy, maniery psucia (prześwietlania lub niedoświetlania, ewentualnie "poruszenia") zdjęć robionych w pomieszczeniach, ostała mi się tylko garść fotografii wątpliwej jakości, ilustrujących mój dwugodzinny pobyt we wnętrzach klasztoru.


















Klasztor tonie w zieleni. Układ kompleksu ogrodowo-parkowego wpisuje się w klasyczny schemat: od czoła budowli znajduje się ogród, w głębi park. Wypielęgnowane kwiatowe rabaty, klomby, płożące się krzewy i żywopłoty, wyściełające teren przylegający do Nowego Zamku, stopniowo ustępują miejsca żywiołowości drzew, napierających na siebie rozłożystymi, silnymi konarami. Słońce tu niemal nie dociera, a wilgotne powietrze wdziera się w nozdrza i pod podeszwy butów. Wzrok przyzwyczaja się do nacierającej zewsząd zieleni, która zasklepia się wokół parkowych budowli tak, że można przejść obok nich, nawet ich nie zauważywszy. Jedną z nich jest miniaturowa drewniana kaplica Matki Bożej Diaspory. W innym miejscu kryje się kamienna grota z figurą Matki Boskiej z Lourdes. Ozdobą parku jest też pełna wdzięku turkusowa altana z ciekawymi zdobieniami (zwłaszcza w partii szczytowej). Natomiast wśród ogrodowych ścieżek znalazło się miejsce dla pomnika założyciela zgromadzenia salwatorianów, Franciszka Jordana. W tej samej części ogrodu powstał niesamowity labirynt ścieżek prowadzących pośród zielonych żywopłotów niczym korytarze wykute w żywej materii. W każdym z nich stoją na postumentach, oprawione w ramy i przeszklone tablice z krótkimi sentencjami - słowami filozofów mogącymi służyć za życiowe motta. Niektóre z nich (patrz: dwa ostatnie zdjęcia), opacznie interpretowane, mogą wpisywać się w prostą, egocentryczną myśl przewodnią, przyświecającą społeczeństwom konsumpcyjnym, jednak ich prawdziwy sens wykracza daleko poza współczesny, powierzchowny nurt życia.

 









2 komentarze:

  1. Świetny materiał, tekst, zdjęcia, serdeczne dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Urodzilem sie w odleglosci 5 kilometrow od Klasztoru i nigdy w nim nie bylem!? W miedzyczasie zwiedzilem spory kawalek swiata bo jak mowi przyslowie "cudze chwalicie swego nie znacie". Mysle ze nie jestem w tym odosobniony. Od wielu lat mieszkam za granica i kiedy przyjezdzam do Polski to staram sie zawsze cos zobaczyc. Odkrywam "ponownie" Wroclaw, ktory zawsze byl w zasiegu reki ale wlasnie to chyba bylo powodem ze go pomijalem. Teraz dzieki Pani bede "musial" wybrac sie do Bagna tym bardziej ze i tak zawsze tam jestem bo mam tam rodzicow, krewnych i znajomych na tamtejszym cmentazu.
    Dziekuje i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń