10 sierpnia 2013

Mrozów - pałac



Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Mrozowa, pałac sprawiał wrażenie uśpionego, zamkniętego przed ciekawskimi spojrzeniami obcych "z zewnątrz", jakby miał coś do ukrycia. Biel jego murów potęgowała jego nieustępliwość i bezwzględność w bronieniu do siebie dostępu, zatrzaskiwała go niczym w szczelną zbroję, odporną na wszelkie próby przeniknięcia do wewnątrz. Można rzec - prawdziwa bryła lodu skuta mrozem.
Przejeżdżając ponownie przez wioskę którejś letniej niedzieli, naszła nas ochota, by powtórzyć kilkuminutowy rytuał wpatrywania się przez kraty pałacowego ogrodzenia w wyniosłe, śnieżnobiałe mury budowli. Nasza gotowość do pokornego kontemplowania ich na odległość, bez naruszania ich powagi i nietykalności, została nagrodzona - brama była otwarta na oścież, a po ścieżkach i alejkach sunęły gromadki odświętnie ubranych i takowoż nastrojonych dorosłych i dzieci, swobodnie rozpełzających się we wszystkich kierunkach i śmiało zawłaszczających przypałacową przestrzeń. Wyglądali, jakby zdążyli się już na dobre rozeznać w terenie i rozgościć, jakby byli u siebie. Mury pałacu oblepiało mrowie ludzi i różnokolorowych parasoli z kawiarnianych ogródków. Wkoło porozstawiano drewniane stoły i ławki, a z boku pałacu rozłożono miniscenę. Pałac, na co dzień cichy, spokojny azyl dla schorowanych pensjonariuszy, tej niedzieli został okolicznościowo przystrojony, by tworzyć dostojną scenerię dla odbywającego się festynu dla podopiecznych tutejszego zakładu opiekuńczo-leczniczego i ich rodzin. Trudno by odczytać w tym całym rozgardiaszu prawdziwy charakter tego miejsca, gdyby nie żwawo uwijające się między kolorową ciżbą zakonnice okutane w czarne sukmany i z trudem poruszający się na wolno toczących się wózkach chorzy. 
Nie wiadomo dokładnie, od kiedy istnieje pałac w Mrozowie, ale od samego początku aż po dzień dzisiejszy (z krótkimi przerwami) dawał schronienie ludziom chorym, ubogim, potrzebującym opieki i pomocy. Rolę pielęgniarek i opiekunek pełniły w nim niezmiennie siostry zakonne. Jako pierwsze zamieszkały tu klaryski z wrocławskiego klasztoru, który wszedł w posiadanie dóbr mrozowskich już w XIV w. i rozporządzał nimi aż do roku 1810. W latach 1927-1950 pałac został oddany do dyspozycji sióstr boromeuszek (z Kongregacji Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza, która powstała po wojnie trzydziestoletniej) z Trzebnicy, które prowadziły w nim dom opieki, przedszkole i punkt medyczny. W 1950 r. na ich miejsce wprowadziły się przesiedlone z Drohobycza siostry albertynki (należące do Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim, powołanego w 1891 r. w Krakowie) i pozostały w nim do chwili obecnej.
Nieraz zwiedzając jakąś wiekową piękność, wyobrażałam sobie, jak wspaniale byłoby na co dzień mieć ją dla siebie: krzątać się po przestronnych, przepełnionych powietrzem i światłem pokojach, stąpać po dębowych deskach i wielobarwnych mozaikowych posadzkach, ogrzewać się w promieniach słońca wpadających przez wysokie, strzeliste okna, a zimą przy marmurowych kominkach i kaflowych piecach; w pogodne dni zbiegać po szerokich, kamiennych schodach do gęstego od drzew i krzewów ogrodu, przesiadywać na tarasie lub w oranżerii. Zazdroszcząc tym, którym trafiło się mieszkać lub przynajmniej czasowo przebywać w niegdysiejszych pałacach, dworach czy przedwojennych willach, zastanawiałam się, czy fakt ten ma dla nich jakiekolwiek znaczenie, czy dzięki niemu ich codzienność smakuje inaczej, czy docierają do niej dźwięki i zapachy przeszłości. Ale często spotykany na wioskach i w miastach widok pokiereszowanych i zdeformowanych, odrapanych i oblepionych brudem, obwieszonych zardzewiałymi antenami satelitarnymi i suszącym się praniem budynków zatłoczonych rodzinami, których życie nigdy nie rozpieszczało, mówi sam za siebie.
Jestem więc przekonana, że i widok wystrojonego pałacu, który ja w ciepły, pogodny dzień dawkowałam namiętnie moim zachłannym i pojemnym zmysłom, w żaden sposób nie rekompensuje przebywającym tu na stałe osobom ich niełatwego losu: choroby, samotności, monotonii. Cóż z tego, że ich "dom" wygląda niczym zamek - z dwiema zrośniętymi wieżami (czworoboczną i okrągłą) i blankami - a od tyłu przypomina wenecką rezydencję z arkadową werandą i tarasami. Co im po smukłych, kształtnych oknach (niektóre z maswerkami), ryzalitach, kartuszu herbowym i rzeźbie rycerza tkwiącej w niszy. 












Choć pałac w Mrozowie nie dorobił się opinii siedziby znanych osobistości, słynących z tytułów czy bogactwa, to przewinęło się przez niego parę osób o nazwiskach wiele znaczących w ówczesnych kręgach władzy i arystokracji. Jedną z takich postaci był hrabia Franz Xaver von Ballestrem, polityk, przewodniczący partii Centrum, prezydent Reichstagu, tajny radca cesarski, przywódca ruchu katolickiego na Śląsku. Posiadał pokaźny majątek, w tym kopalnie węgla kamiennego. Był osobą zasłużoną dla miast śląskich, m.in. Rudy (Śląskiej) i Biskupic, inicjatorem i fundatorem wielu osiedli mieszkaniowych, szkół, bibliotek, punktów medycznych, kościołów i innych ośrodków użyteczności publicznej, przeznaczonych głównie dla zatrudnionych w jego zakładach pracowników. Choć hrabia pojawił się w Mrozowie dosłownie na chwilę (ponoć pałac był jego własnością przez dwa lata na początku XX w.), zdążył zadbać o to, by jego herb rodowy zawisł nad wejściem do rezydencji.
Problem pojawia się przy próbie ustalenia autorstwa projektu budowli. Szukając informacji na ten temat, natknęłam się na dwie koncepcje: wg pierwszej z nich przy budowie zatrudniony był ten sam architekt, który uczestniczył w pracach nad przebudową pałacu w Prężycach (wydaje się to bardzo prawdopodobne, kiedy porównuje się obie, mające wiele wspólnych cech architektonicznych i na pierwszy rzut oka łudząco do siebie podobne, budowle), zgodnie z drugą opinią pałac powstał wg pomysłu Wilhelma Grapowa, autora projektu Dworca Głównego we Wrocławiu. Żadnej z tych wersji nie można jednak z całą pewnością przyjąć za wiarygodną i pewną.
Za pałacem rozciąga się XIX-wieczny park ze stawem i (ciekawostka!) wysepką pośrodku - zachowanym prawdopodobnie z okresu średniowiecza grodziskiem otoczonym fosą - na której postawiono drewnianą altankę ozdobioną delikatnymi ornamentami.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz