30 sierpnia 2013

Kębłowice - pałac


Sponiewieranych, brudnych i posępnych miejsc na turystycznych ścieżkach oplatających Wrocław nie brakuje. Spotykane na nich nagminnie ruiny zamków czy pałaców są niczym tony kosztowności wyrzuconych na śmieci i rozrzuconych przez wiatr. Jedne połamane, powykrzywiane, zmatowiałe, inne ledwo naruszone, lekko przybrudzone, wciąż nietracące blasku. Wiele z nich jest bezpowrotnie spisanych na straty - proces ich rozpadu dobiega końca. Tylko nieliczne prężą i wyciągają swe starcze postury, czekając na drugą szansę. Taki właśnie jest pałac w Kębłowicach.
Żeby do niego trafić, trzeba najpierw wypatrywać wież, a potem najpokaźniejszego we wsi murowanego ogrodzenia z wystającymi ponad nim podłużnymi płatami czerwonej dachówki. Wjazd i dziedziniec jak w typowym PGR: plac pokryty popękanymi, skruszałymi płytami betonowymi porośniętymi trawą, zastawiony po bokach niskimi, prostymi budynkami niepierwszej urody. Odkąd wyprowadzili się stąd ludzie i zwierzęta, odkąd zatrzymano maszyny i produkcję, niewiele się tu zmieniło. Zrobiło się jedynie puściej, ustał ruch i odgłosy codziennej krzątaniny. Najbardziej postarzał się i spochmurniał chyba sam pałac, w którym jeszcze z dwadzieścia parę lat temu zapewne urzędowała dyrekcja i pracownicy biurowi. Obecnie sprawia wrażenie, jakby dawno ucichły w nim odgłosy kroków, a od gołych ścian odbijało się jedynie echo przebrzmiałych rozmów. Stoi zwrócony frontem do dziedzińca, na wprost budynków folwarcznych, choć w stosownej od nich odległości. Kiedyś pewnie prowadził do niego paradny podjazd, a gładkie mury pławiły się w objęciach rozkołysanych na wietrze drzew i krzewów. Nadal jest tu zielono, tyle że głównie za sprawą zielska i pokrzyw, sięgających po kolana, po pachy, szczelnie opatulających budowlę, wpijających się niemal w jej skruszałe ściany i prowizorycznie zabezpieczone otwory. Pałac wygląda jak poturbowany, naprędce i byle jak obandażowany pacjent, porzucony w jakimś szpitalu, z którego dawno uciekł cały personel. Odrapane tynki, na dachu papa, w niektórych oknach zamiast szyb folia. Jak się dowiedzieliśmy, tereny po byłym PGR wykupił Holender, jednak głównie ze względu na same grunty rolne. Pałac wziął "w pakiecie", wykonał w nim niezbędne prace powstrzymujące proces dalszego niszczenia i pozostawił go, jakby nie bardzo wiedząc, co dalej z nim począć.




Patrząc na budowlę od frontu, wydaje się, że składa się z samych wież. Ośmioboczne, częściowo drewniane, nakryte hełmami w kształcie kopuły, wystają z dwóch naroży, a pomiędzy nimi, w centralnej połaci dachu pojawia się wybrzuszenie dźwigające czworoboczną wieżyczkę widokową.


 






Okazałość fasady pałacu uwidacznia się na wysokości mansardowego dachu, z którego prócz wież wyrastają trzy lukarny: główna w ryzalicie środkowym i dwie mniejsze po bokach; wszystkie ozdobione wolutami i sterczynami.



 



Wejście do pałacu znajduje się w środkowym, jednoosiowym ryzalicie. Mimo jego pozornej skromności warto zwrócić uwagę w górnej partii na motyw roślinny i datę 1882, widniejące w polu nadokiennika lukarny, zaś w części dolnej na dwie nisze wykute po bokach drzwi, teraz puste, lecz niegdyś zapewne wypełnione rzeźbami przedstawiającymi najprawdopodobniej postaci ludzkie. Ich miękkie kontury wydobywało z wieczornego zmroku światło latarń, po których pozostały sterczące z gzymsów dwa finezyjnie wykute w żelazie haki.





Zwiedzając dawne rezydencje, najwięcej obiecuję sobie po ich elewacji ogrodowej - niekiedy zaskakującej, wyłamującej się schematom, wprowadzającej nutkę dysharmonii, szczyptę ekscentryczności, odrobinę szaleństwa. To, co znajduje się na tyłach pałacu w Kębłowicach, nawet gdyby wysilić wyobraźnię, nie przypomina ogrodu i parku, po których przechadzali się z pewnością dawni mieszkańcy posiadłości. Rozrastające się w imponującym tempie dzikie kłącza i pędy podchodzą niebezpiecznie pod pałac, jakby miały lada moment owinąć się wokół niego i zacisnąć się na jego murach. Budynek trzeba więc obejść z bliska, oglądać fragmentami. Z tej strony wygląda jak składanka różnoforemnych brył: prostokątnych, beczułkowatych, wąskich lub wydłużonych. Wydaje się, że nie ma między nimi żadnej regularności, spójności, proporcji; każda z nich mogłaby stanowić samodzielną minibudowlę. Jeśli się jednak przyjrzeć uważniej, układają się one w przemyślaną, uporządkowaną kompozycję, w której jeden długi segment przedzielono pośrodku owalnym ryzalitem, zaś po bokach dostawiono dwa symetryczne ryzality na rzucie prostokąta. Ciekawostką są rozpięte niemal wzdłuż całej ściany balkony, z których dwa wewnętrzne, z balaskowymi balustradami, wspierają się na filarach. W połaci dachowej roi się od lukarn (w każdym segmencie) w oprawie wolut i sterczyn.










Pałac w Kębłowicach należał od początku (1882 r.) do rodziny Jesdinskych; wybudował go Leopold, a po nim przejął go jego syn Wilhelm, który mieszkał w nim do czasów drugiej wojny światowej. Pozostaje tajemnicą, który z nich uwiecznił swoje nazwisko, umieszczając jego inicjał na okratowaniu jednego z okien.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz