7 września 2011

Sucha Beskidzka - kościół Nawiedzenia NMP


Będąc na rynku w Suchej Beskidzkiej i obchodząc ze wszystkich stron sławetną karczmę Rzym, co rusz spoglądałam z ciekawością na wznoszącą się nad dachami pobliskich domów strzelistą wieżę kościelną. Jej widok przyciągał jak magnes.


Podążając za nim, wkrótce znalazłam się na stromej uliczce, która, po przejściu kilkuset metrów, doprowadziła mnie do schodów wiodących wprost do bram świątyni. To budowla z gatunku tych, które budzą mój podziw a zarazem respekt: wyniosła, dostojna, efektowna.


Surowość i powagę, jakie zazwyczaj emanują z obiektów sakralnych, łagodzi w tym przypadku ożywiająca, harmonijna kolorystyka całej budowli: czerwień i grafit cegły przeplatają gdzieniegdzie regularne, jasne elementy elewacji, a nad głównym wejściem pyszni się błękit witraża.


Kościół robi wrażenie, z której strony by na niego nie spojrzeć.



Od frontu świątyni, nieco na uboczu, stoi kapliczka. W jej dolnej, kamiennej części (datowanej na początek XVII w.) znajduje się podobno krypta grobowa Wielopolskich (i Branickich - jak podają niektóre źródła), zaś w dobudowanej w 1818 r. drewnianej wieżyczce - dzwonnica.


W tym miejscu należy się, tytułem wyjaśnienia, parę słów odnoszących się do historii tego miejsca. Fotografie, które prezentuję powyżej, przedstawiają tzw. nowy kościół, wybudowany w latach 1897-1908 (lub, jak podaje się na stronie parafii suskiej, 1895-1907). Postawiono go w ścisłym sąsiedztwie starszego, stojącego tu od 1614 r., kościoła (obecnie usytuowanego na tyłach nowego), który z czasem okazał się za mały, by pomieścić wszystkich wiernych. Nowy kościół został ufundowany przez rodzinę Branickich i miejscowych kolejarzy i wybudowany w stylu gotycko-romańskim według projektu wybitnego architekta Teodora Talowskiego.
Wracając zatem do widocznej na zdjęciu powyżej kaplicy - jest ona jedną z siedmiu tego typu budowli, które postawiono, wraz z pierwszym kościołem, już na początku XVII w. Prócz niej po dzień dzisiejszy przetrwały jeszcze dwie inne.
Obejrzawszy świątynię z zewnątrz, w naturalnym odruchu kieruję swe kroki do głównego wejścia, wiedziona ciekawością podsycaną przeświadczeniem, że tak doskonałe mury muszą kryć równie wspaniałe wnętrza. Wchodzę do przedsionka. Lubię specyficzny chłód i półmrok starych kościołów, spękane tynki, wyblakłe kolory obrazów i malowideł ściennych, starte kontury płaskorzeźb. I gdy nachodzi mnie ochota, aby pobyć chwilę w ich otoczeniu, napotykam stanowczy opór klamki. Nawet nie jestem zaskoczona, tak bywało już nieraz. Zatrzymuję się więc przed okratowanymi wrotami i rozglądam wokół. To, co widzę, jest tylko namiastką przepychu, z jakim stworzono wnętrze kościoła. Jestem pod wrażeniem. Jak zwykle nie mogę oderwać wzroku od malowideł zdobiących ściany i - zasługujące na szczególną uwagę, w mojej ocenie będące atutem i architektoniczną wizytówką tego miejsca - sklepienia.





Pora jednak wrócić z tej magicznej scenerii do rytmu i ram współczesności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz