10 czerwca 2013

Wojanów - pałac



Jeżdżąc po Dolnym Śląsku w poszukiwaniu pałaców i zamków, dość szybko można dostrzec pewną regułę, ułatwiającą to fascynujące zajęcie: jeśli w jakiejś wiosce, miejscowości znajduje się dawna rezydencja (czy zaledwie pozostałości po niej w postaci rozrzuconych kamieni czy choćby przekazów historycznych), to można być niemal pewnym, że w najbliższej okolicy, w którąkolwiek stronę by się nie udać, w promieniu kilkunastu, kilkudziesięciu kilometrów trafi się na kolejne zabytkowe budowle pałacowe, tudzież zamkowe. Wystarczy zresztą popatrzeć na dowolną mapę turystyczną, by unaocznić sobie tę prawidłowość. Wioski Łomnica, Wojanów, Bobrów niedaleko Jeleniej Góry są tego doskonałym przykładem: niemal ze sobą sklejone, tak że łatwo przeoczyć kraniec jednej i początek następnej, nie należą do największych, za to każda z nich ma swój pałac. Przywracanie ich dawnej, przez długie lata podupadłej i zniekształconej formy następowało stopniowo, w pewnych odstępach czasu. Najpierw, w latach 90., do Łomnicy zawitali potomkowie ostatnich przedwojennych właścicieli majątku, rodziny von Küsterów, by ratować pozostawione w opłakanym stanie pałac i park, a później również zabudowania folwarku. Parę lat temu z wielkim rozmachem przystąpiono do odtwarzania niemal z gruzów zjawiskowego pałacu w Wojanowie, który dziś nie ma sobie równych w okolicy. Nie poszczęściło się natomiast dawnej siedzibie zamożnych rodów śląskich, mieszczącej się w Bobrowie, do której dostępu od lat broni zamknięta na głucho brama, a niezwykle urozmaiconą niegdyś elewację oplata pajęczyna szpetnych rusztowań.
Kiedyś bywałam tu często. Prowadziła tędy moja ulubiona trasa wycieczek rowerowych. Drogi łagodnie wijące się pośród spokojnych wiosek, mieniące się w słońcu wody Bobru, w oddali zarys gór, przy drogach łąki, pastwiska, za nimi lasy. Przestrzeń, cisza, bezkres. Kiedy stojący przy skrzyżowaniu w Łomnicy pałac wypiękniał i zaludnił się, oddalone od niego zaledwie o kilkaset metrów dwa kolejne pałace czekały nadal, osamotnione i wyciszone, na swoją kolej. Pamiętam, jak którejś jesieni, przejeżdżając przez Wojanów rowerami, zauważyliśmy jakieś poruszenie, zmiany w wyglądzie zrujnowanej budowli. Wszystko wskazywało na to, że ktoś wykupił zabytek i rozpoczął jego odbudowę. Nie pamiętam, co działo się z nim później. Wkrótce zresztą zmieniłam miejsce zamieszkania i przez kilka lat nie zaglądałam do Wojanowa. 
Kiedy dwa lata temu wspomnienia i sentymenty, ale też ciekawość, przywiodły nas w łomnickie strony, niektórych miejsc nie mogliśmy poznać. Nieopodal pałacu, po drugiej stronie drogi, wyrosły zabudowania gospodarcze (nie przypominam sobie, jak wyglądały wcześniej) z wielkim placem-podwórkiem pośrodku. To dawny folwark w nowej odsłonie: jeszcze nieco opustoszały, niewykończony, ale już wielce obiecujący, przyciągający uwagę lśniącymi świeżością, utrzymanymi w słonecznych odcieniach piasku elewacjami, wyeksponowanymi oryginalnymi narzędziami rolniczymi oraz odnowionym i uruchomionym zegarem na ścianie szczytowej przydrożnego budynku folwarcznego. Idąc drogą w kierunku Wojanowa, jeszcze nie wiedzieliśmy, że czeka nas kolejna niespodzianka. 
Z daleka ukazały się dachy kryte czerwoną dachówką i zarysy budynków. Kiedy podchodziliśmy bliżej, zaczął wyłaniać się jeden budynek za drugim, cały ogrodzony kompleks, przypominający na pierwszy rzut oka nowoczesne, acz nawiązujące do dawnego stylu dworskiego, wielkie centrum kongresowo-wypoczynkowe (i nie myliłam się, gdyż istotnie, mieści się tu obecnie centrum konferencyjno-wypoczynkowe). Dopiero znalazłszy się przed wielką kutą z żelaza, wspartą na dwóch okrągłych, biało-różowych filarach bramą wjazdową, coś nas tknęło: jakieś przebłyski, skojarzenia, domysły. Kiedy okazały się trafione, staliśmy jak wmurowani, wpatrując się w niegdyś niepozorny, szary, pokaleczony budynek, który, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przeobraził się w pałac z prawdziwego zdarzenia, a rozryte, błotniste, powalane gruzem i zarośnięte dzikim gąszczem otoczenie zamieniło się w iście królewski dziedziniec z tryskającą fontanną pośrodku. 

   


Ponieważ pogoda tego dnia nie zachęcała do dłuższych spacerów, rzuciwszy zaledwie zszokowanym okiem na pałacowe obejście, obiecaliśmy sobie wrócić tu w bardziej dogodnych okolicznościach. Tak też się stało: w ciepły, słoneczny, choć nieco nastroszony burzowymi chmurami dzień lata rozgościliśmy się w pałacowych przybytkach na kilka godzin, by spokojnie i bez pośpiechu obejść całą posiadłość. Zrobiłam wówczas, co oczywiste, mnóstwo zdjęć (pałac z folwarkiem i ogrodem jest tak fotogenicznym, wdzięcznym obiektem, że jakby nań nie spojrzeć, prezentuje się z każdej strony, w każdym ujęciu jak profesjonalna, świadoma swoich zalet modelka) i... odłożyłam je do lamusa. Doszłam bowiem do wniosku, że pałac w Wojanowie zyskał już tak wielki rozgłos i, jak na pierwszą damę Doliny Pałaców i Ogrodów przystało, doczekał się tylu publikacji okraszonych mnóstwem zdjęć, że moja opowieść o nim nie wniesie już nic nowego, odkrywczego, świeżego. Upłynęło parę miesięcy, aż przypomniałam sobie tamten dzień, wrażenia, fotografie i postanowiłam wyciągnąć je jednak na światło dzienne. W końcu dobrego (i ładnego) nigdy za wiele.
Co takiego ma w sobie dawna wojanowska rezydencja zamożnych rodów śląskich, że budzi dziś tyle pozytywnych emocji, zachwytu i poruszenia? Czy powszechny entuzjazm wywołuje czystość formy, elegancja i gracja budowli? czy jej zgrabna, umiarkowanej wielkości bryła o doskonałych proporcjach, urozmaicona wieżami i oranżeriami? czy ogrodowo-parkowy entourage (różnorodna i wielobarwna roślinność, morze zieleni, spokojne wody rzeki, stawu), przyjemny dla oka, kojący zmysły, wręcz sielankowy? Każdy musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.

 



Gdybym miała wybrać te elementy architektoniczne pałacu, które stanowią o jego charakterze i atrakcyjności, to byłyby to: cztery narożne, cylindryczne wieże alkierzowe, kryte dachami hełmowymi w kształcie stożka, boczne oranżerie, połączone z główną bryłą pałacu płaskimi, przeszklonymi przejściami, podwójny portal wejściowy, zwieńczony półkoliście, w kamiennym obramieniu zdobionym szeregiem kartuszy herbowych, oraz towarzyszące mu (pośrodku i po bokach) cztery filary osadzone na cokołach, a także pięknie zdobione drzwi oraz stolarka okienna (ponoć w elewacji wychodzącej na ogród, w oranżeriach i wspomnianych przejściach zachowały się oryginalne obramienia neogotyckie, a pozostałe pochodzą z XVII w.).










Ogrodową elewację budynku zdobi kamienny taras z parą bocznych schodów łagodnie prowadzących do ogrodu. Stąd też widać w całej okazałości trzykondygnacyjny dach czterospadowy z wolimi okami. Pałac z tej strony przegląda się nieskromnie w atłasowym lustrze wody.








Historia parku ma swój początek w latach 30. XIX w. Swój wygląd zawdzięczał on w dużej mierze architektowi krajobrazu, pracującemu m.in. dla króla Prus, Peterowi Lennému. Dziś można tu spacerować alejami pośród drzew, wzdłuż rzeki lub przysiąść na soczystej, miękkiej trawie, której spore wypielęgnowane połacie rozciągają się na całej powierzchni parku. Z każdego miejsca rozciąga się ciekawy widok: na pałac, drzewa, staw, altanę ogrodową bądź rzeźby (co do tych ostatnich, zastanawiam się nad ich pochodzeniem... ).






Wróćmy na pałacowy, wieloboczny dziedziniec, poprzecinany biegnącymi w różnych kierunkach ścieżkami, które prowadzą do kilku samodzielnych, utrzymanych w jednakowej kolorystyce i stylu budynków. To oczywiście odbudowane i poddane pracom restauratorskim lub zrekonstruowane XVIII- i XIX-wieczne pomieszczenia gospodarcze dawnego przypałacowego folwarku. W oficynie mieszkalnej z przylegającą doń wozownią mieści się obecnie hotel, w oborze-spichlerzu - sale konferencyjne, w stodole - obiekty rekreacyjne, a w stajni - bodajże restauracja i kawiarnia (?).






Nie będę się rozpisywać na temat historii pałacu w Wojanowie, gdyż ta, jak w przypadku pozostałych zabytków tego typu, zamyka się w schemacie chronologicznego wyliczania, kto i kiedy przejął, ewentualnie przebudował czy rozbudował posiadłość. Aby nie powielać ogólnodostępnych, bardziej lub mniej obszernych i szczegółowych, choć nie zawsze jednakowych pod względem przytaczanych faktów, wersji dziejów pałacu (dostępnych m.in. na stronach: 1 i 2), nadmienię tylko, że w 1607 r. wybudowano w Wojanowie renesansowy dwór dla jednego z członków słynnego rodu von Zedlitzów (właścicieli wielu śląskich majątków). Dwór ten pozostał w rękach owej rodziny do początków XVIII w. W latach 30. następnego stulecia jeden z jego kolejnych (i licznych) właścicieli, Karl Albrecht Ike (radca sądowy króla pruskiego), przebudował go w stylu neogotyckim, który to styl w dużej mierze został odtworzony współcześnie. Kolejnym nabywcą pałacu był król Prus Fryderyk Wilhelm III, który posiadał już inną letnią rezydencję w niedalekich Mysłakowicach, toteż posiadłość wojanowską podarował swej córce Luizie. Mówi się, że w owym czasie w pałacowych progach gościł nie tylko sam król, ale i m.in. car Rosji Mikołaj I, ówczesny król Holandii, a także książęta z wielu europejskich krajów, co przysporzyło splendoru zarówno rezydencji, jak i całej okolicy. Listę przedwojennych gospodarzy posiadłości w Wojanowie zamyka wrocławski wydawca prasy, niejaki Kammer.
Czego by nie powiedzieć o wojanowskim pałacu, z pewnością prezentuje się imponująco na tle innych - niepomniejszej urody - obiektów należących do Doliny Pałaców i Ogrodów, że o całej dolnośląskiej średniej w tej kategorii obiektów nie wspomnę. Nie pozostaje więc nic innego, jak cieszyć się z udanego przedsięwzięcia ocalenia zabytku i życzyć sobie jak najwięcej podobnych sukcesów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz