Są takie miejsca, w których czas płynie spokojnym rytmem i gwiżdże na zgiełk gnających sekund. Są takie miejsca, w których powietrze jest przezroczyste i ma zapach budzącego się lata. Tu każdy kamień, rysa na ścianie, krzyż, wieża i okno są jak posłańcy wieczności. Trafiając tu, zamyka się drzwi za teraźniejszością, przekracza próg nieznanej epoki.
Najpierw widać leśne wzniesienie, a na jego wierzchołku, w gęstwinie drzew i krzewów fragment wieży i białą plamę murów. U podnóża wyłania się wydeptana ścieżka wiodąca pod górę. Kroki w posłusznym rytmie prowadzą do nieznanego celu: zamku, klasztoru, a może kościoła? Budowla pozostaje tajemnicą niemal do ostatniej chwili; dopiero kiedy na końcu drogi wynurza się bielony mur ogrodzenia, a za nim kręte kamienne schody, wszystko staje się jasne, a zarazem od pierwszego wejrzenia fascynujące i urzekające. Ledwo rozejrzawszy się dokoła, natychmiast ulegamy nieodpartemu urokowi i magii, jakimi odurza to miejsce. A wszystko za sprawą niewielkiego kościółka, który wrósł na trwałe w tutejszy pejzaż jak opierająca się siłom natury i człowieka niezniszczalna skała. Stanął na tym skrawku ziemi niemal równocześnie z pojawieniem się pierwszych osadników wioski i pozostał z nimi setki lat.
Z najstarszych informacji o Kiełczynie, odnoszących się do początków XIII w., wynika, że w owym czasie mieszkańcy mieli już swoją pierwszą, prawdopodobnie drewnianą, świątynię. Kilkaset lat później, mniej więcej na przełomie XV/XVI w., zastąpiono ją budowlą murowaną. Przez niemal sto lat kościół należał do luteranów, którzy wówczas stanowili większość ludności zamieszkującej wioskę. Kiedy w 1654 r. majątek wrócił w posiadanie katolików, znajdował się w fatalnym stanie, do którego w dużym stopniu przyczyniła się wojna trzydziestoletnia. Nie wiadomo dokładnie, w którym roku kościół nawiedziła kolejna klęska - pożar. Doszczętnie zniszczoną świątynię wraz z plebanią odbudowali i zaprowadzili w niej na nowo ład franciszkanie ze Świdnicy, którzy byli jej kolejnymi, po benedyktynach i dominikanach, gospodarzami. Niemałe zasługi w rozwoju parafii i dalszej rozbudowie kościelnych dóbr przypisuje się proboszczowi Krzysztofowi Ferdynandowi Krischcie, który sprawował swój urząd od 1680 r. W ciągu pięćdziesięciu lat nie tylko odnowił i doposażył kościół oraz wybudował nową plebanię (istniejącą do dzisiaj), ale i dbał o swych parafian. Jego chlubnym kontynuatorem był archiprezbiter Franz Dominik von Almesloe (późniejszy biskup pomocniczy diecezji wrocławskiej), który szczególną troską otaczał chorych i biednych.
Plebania kiełczyńska może poszczycić się wizytą słynnych postaci historycznych, m.in. króla pruskiego Fryderyka II oraz nuncjusza apostolskiego Achillego Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI.
Plebania kiełczyńska może poszczycić się wizytą słynnych postaci historycznych, m.in. króla pruskiego Fryderyka II oraz nuncjusza apostolskiego Achillego Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI.
Kościół w Kiełczynie jest jednym z kilku w diecezji świdnickiej sanktuariów maryjnych. Kult Matki Bożej Łaskawej narodził się w XV w. i zapoczątkował tradycję pielgrzymowania do - uznanej za cudowną - figury przedstawiającej Matkę z Dzieciątkiem. Postaci odziane są w złote szaty, a ich głowy zdobią korony w tym samym kolorze. Posąg znajdujący się obecnie w kościele jest kopią oryginału, wykonanego prawdopodobnie w XV w., który padł łupem złodziei.
Wnętrze świątyni zdobią liczne zabytki XVIII-wiecznej sztuki sakralnej, wśród których za najcenniejsze uchodzą barokowy ołtarz, drewniana ambona pokryta rzeźbami ewangelistów i polichromią oraz kamienna chrzcielnica; zachowały się również organy z 1893 r. marki Schlag & Söhne.
W samym zewnętrznym wyglądzie kościoła, w jego murach, w otoczeniu jest coś metafizycznego, jest siła spokoju i moc przyciągania, która każe zatrzymać się, przystanąć, zastanowić się. Sporo do myślenia dają choćby tajemniczo wyglądające płyty kamienne w ścianie frontowej: jedne z postaciami dzieci (chłopców i dziewczynki) i wyrytymi, z trudem dającymi się odczytać inskrypcjami, inne pokryte gęsto literami, symbolicznymi i rodowymi motywami, zdobieniami. Później dowiaduję się, że epitafia pochodzą z XVII w. Pierwsze z nich są poświęcone zmarłym dzieciom wywodzącym się z możnych rodów zamieszkujących te tereny, drugie - bliżej nieokreślonym członkom rodziny von der Heydów.
Wzdłuż muru obwodzącego kościelne tereny ustawione są stacje Drogi Krzyżowej. Minibudowle, wykonane z kamienia, z wmurowanymi barwnymi obrazami (a może płaskorzeźbami - nie jestem pewna) przedstawiającymi poszczególne sceny z męki Chrystusa, przypominają długowieczne przydrożne kapliczki. Gdzieniegdzie można też znaleźć pozostałości ocalałe z przedwojennego cmentarza: płyty nagrobne, kamienne krzyże.
W samym zewnętrznym wyglądzie kościoła, w jego murach, w otoczeniu jest coś metafizycznego, jest siła spokoju i moc przyciągania, która każe zatrzymać się, przystanąć, zastanowić się. Sporo do myślenia dają choćby tajemniczo wyglądające płyty kamienne w ścianie frontowej: jedne z postaciami dzieci (chłopców i dziewczynki) i wyrytymi, z trudem dającymi się odczytać inskrypcjami, inne pokryte gęsto literami, symbolicznymi i rodowymi motywami, zdobieniami. Później dowiaduję się, że epitafia pochodzą z XVII w. Pierwsze z nich są poświęcone zmarłym dzieciom wywodzącym się z możnych rodów zamieszkujących te tereny, drugie - bliżej nieokreślonym członkom rodziny von der Heydów.
Wzdłuż muru obwodzącego kościelne tereny ustawione są stacje Drogi Krzyżowej. Minibudowle, wykonane z kamienia, z wmurowanymi barwnymi obrazami (a może płaskorzeźbami - nie jestem pewna) przedstawiającymi poszczególne sceny z męki Chrystusa, przypominają długowieczne przydrożne kapliczki. Gdzieniegdzie można też znaleźć pozostałości ocalałe z przedwojennego cmentarza: płyty nagrobne, kamienne krzyże.
Teren wokół kościoła jest starannie utrzymany, co w połączeniu z malowniczym krajobrazem znacznie łagodzi posępność unoszącą się zazwyczaj nad miejscami kultu religijnego. Wszystko to tworzy niepowtarzalny klimat kiełczyńskiego wzgórza, a rozciągający się z niego widok na okolicę koi zmysły i przynosi wytchnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz