24 czerwca 2014

Węgry - dwór



Węgry w powiecie wrocławskim mają się tak do kraju nad Dunajem, jak wieś Wenecja w kujawsko-pomorskim do europejskiej królowej mostów i kanałów. Słynna nazwa, dobrze się kojarząca i łatwa do zapamiętania, a potem długo, długo nic. A gdyby tak za nazwą szły jakieś atrakcje, ciekawostki, opowieści, mogące dodać temu miejscu pikanterii, smaczku przyciągającego turystów, zwiedzaczy. Na początek wystarczą lokalne zabytki: kościół i dwór...
Zacznijmy jeszcze raz.
Węgry - wieś w województwie dolnośląskim, w powiecie wrocławskim, w gminie Żórawina; dawna niemiecka nazwa - Wangern; liczba mieszkańców - ok. sześciuset; zabytki wpisane do rejestru Narodowego Instytutu Dziedzictwa: gotycki kościół pw. św. Jadwigi, pochodzący z XIV w., dwór wybudowany ok. 1850 r. 
Albo tak:
Węgry, wioska na Dolnym Śląsku podobna do innych, ani ładna, ani brzydka. Raczej pospolita, niczym się niewyróżniająca. Przejeżdżając przez nią, mija się ją szybko, zostawia w tyle bez żalu i wspomnień. Smutek i nuda zamiatają ulice i podwórka, zaglądają do okien, nucą tę samą ograną melodię na dzień dobry i na dobranoc. Czas wlecze się jak dziesiątki różańca. Parę domów na krzyż, sklep, kościół, szkoła. Zatrzymujemy się przed tym ostatnim budynkiem. Już na odległość wyczuwa się tu rękę gminy. Nad obiektem unosi się majestat i powaga instytucji. Niedawno został odnowiony, choć wygląda na to, że remont odfajkowano i ograniczono do położenia nowej farby. Zleceniodawca i wykonawca nie patyczkowali się: w ich dziele nie widać ani serca, ani pietyzmu należnego przedmiotowi historycznemu, mającemu rangę zabytku. Prawdopodobnie obeszło się też bez odgórnych wytycznych i nadzoru konserwatorskiego. Ściany ochlapano pstrokatą farbą, jakby żywcem zdjętą z jakiegoś blokowiska. W kolorystycznej tandecie rozmywa się estetyka i wyrazistość niuansów architektonicznych. 
Pod tą bezimienną maską stoi budowla, o której wiadomo tylko tyle, że powstała dawno temu jako wiejski dwór/pałac. Ustalenie okresu jej budowy okazuje się ryzykowne. Przy różnych okazjach pojawiają się, jak wyciągane z kapelusza, rozmaite, co rusz inne daty: ok. 1850 r., pierwsza połowa XVII w. (!), początek XVIII w. Jeśli do tej wyliczanki dodać kolejną, tym razem w kwestii okresu przebudowy obiektu i nadania mu nowego stylu, to powstaje pasztet, który nie wiadomo, z czym i jak jeść. Bezpodstawna i nieprzekonująca wydaje się też powtarzana formułka, jakoby budowla była pierwotnie barokowym dworem, który po rzeczonej przeróbce i modernizacji przeistoczył się w neogotycki pałac. Na domiar złego brakuje informacji o osobach, dla których owa siedziba została wybudowana, i o jej późniejszych ewentualnych spadkobiercach lub kupcach. Jakby całe pokolenia mieszkańców zapadły się pod ziemię. W jednym tylko opracowaniu padają nazwiska właścicieli dóbr węgrowskich: Hesler, von Stahrenberg, von Bruett, von Rother, Hicketier, bez wskazania jednak na jakiekolwiek ich powiązania z rezydencją.
O promocję zabytku nie zadbały ani szkoła w Węgrach, ani gmina Żórawina, o czym najlepiej się przekonać, zaglądając na ich strony internetowe. Być może uznano, że skoro do budynku wstawiono szkolne ławki, a przy wejściu zawieszono czerwoną tabliczkę, to przestał on już pełnić funkcję obiektu zabytkowego. Jakby jednak nie spojrzeć na jego sytuację, pocieszające jest w niej to, że dopóki ma zastosowanie i gospodarzy, dopóty można być spokojnym o jego los. 
Taka to dziwna, urwana w pół słowa historia dworu (pałacu?) bez przeszłości, bez właściwości. Jest on jak drzewo pozbawione korzeni, orkiestra bez instrumentów albo książka z powyrywanymi kartkami. W jego zwietrzałych, wyjałowionych murach toczy się nowe życie, czas płynie w innym rytmie, odmierzany szkolnymi dzwonkami. Bywający tu na co dzień nauczyciele i dzieci chyba już dawno przywykli do swojej starej szkoły, choć wielu z nich pewnie marzy o nowoczesnym gmachu z przestronnymi salami o szklano-stalowych ścianach. Gotowi byliby za niego oddać ten przestarzały, staromodny budynek z doklejoną wieżą, przypominającą latarnię morską, z kwiecistymi esami-floresami nad oknami i drzwiami, z przedpotopowymi latarniami sterczącymi z kolumn rozstawionych po bokach wejścia jak groźna straż przyboczna. Ale pod głębszym, czulszym spojrzeniem wszystko nabiera innego wymiaru: wieża ma kształt cylindra i jest zakończona blankami, we frontowej elewacji środkiem przechodzi półokrągły ryzalit z nadbudówką w postaci facjaty i szczytu, a po bokach lizeny, w portal wejściowy wbudowany jest tympanon w kształcie łuku, wypełniony rzeźbioną ornamentyką roślinną, oraz kolumny oplecione stiukowymi pędami i uzupełnione spiczastymi latarniami, a okna ujęte są w ostrołukowe obramienia z delikatnym motywem zdobniczym. Nie jest to może wytwór najwyśmienitszej sztuki architektonicznej ani najzasobniejszego portfela czy wysublimowanego gustu, niemniej jednak traktowany z należytą troską i znajomością rzeczy może dumnie zasilać przetrzebione szeregi zabytków rezydencjalnych.   
        









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz