28 listopada 2012

Domachowo - kościół pw. św. Michała Archanioła



Domachowo jest jedną z kilkunastu wiosek należących do Biskupizny - mikroregionu folklorystycznego, obejmującego miejscowości położone w okolicy Krobi (będącej stolicą Biskupizny) w woj. wielkopolskim. Nazwa regionu wzięła się z czasów XIII-XVIII w., kiedy tereny te były własnością biskupów poznańskich. Można mówić o swego rodzaju elitarności mieszkańców tychże wiosek, gdyż posiadali oni większe gospodarstwa, mniejsze obciążenia feudalne i korzystniejsze warunki uwłaszczenia niż chłopi zamieszkujący tereny należące do rodów szlacheckich. Ta uprzywilejowana sytuacja przyczyniła się do rozwinięcia się poczucia odrębności i wyjątkowości zamożnych Biskupian oraz swoistego folkloru obejmującego obrzędy, muzykę, stroje. Kultura ludowa przetrwała na biskupiańskich wioskach do dziś, o czym przekonać się można podczas obchodów świąt i lokalnych uroczystości. W Domachowie odbywa się od dwóch lat Festiwal Tradycji i Folkloru a także doroczny Festyn Archanielski. Do obydwu wydarzeń włącza się parafia św. Michała Archanioła, obydwa poprzedza msza w tutejszym kościele.
A kościół to niezwykły, bo drewniany, na podmurówce z cegły; wybudowany wieki temu; równie okazały i fascynujący na zewnątrz, jak i w środku. Sprawia wrażenie, jakby wrósł trwale w to miejsce, lekko pagórkowate, kameralne, cofnięte i osłonięte od drogi strzelistymi konarami drzew. Równocześnie wygląda, jakby dopiero co przeszedł gruntowną odnowę: nieskazitelnie czysty i jednolity brąz drewna, nieco ciemniejszy na ścianach, w jaśniejszym odcieniu na powierzchni dachów; ani śladu zaniedbań, ubytków, brzydkich oznak starzenia. Pionowo uformowane deski ścienne wysmuklają i wyciągają w górę bryłę budowli, a gontowy, gdzieniegdzie lekko omszały spadzisty dach przykrywa ją ze wszystkich stron, lecz nie obciąża, nie tłamsi. Nad wejściem piętrzy się kilkupoziomowa wieża. Każdy poziom został wyróżniony innym, centralnie wkomponowanym, ozdobnie szalowanym elementem - w najniższym umieszczono portret Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Nad nawą i kaplicą wznoszą się niewielkie wieżyczki z cebulastymi hełmami i latarniami. 













Aż trudno uwierzyć, że świątynia liczy blisko pięćset lat. Została wybudowana w 1568 r. z inicjatywy biskupa poznańskiego Adama Konarskiego. O tego czasu przechodziła wiele renowacji, przy okazji których była rozbudowywana o kolejne pomieszczenia: w 1586 r. o kaplicę, w 1775 r. nową zakrystię, a w 1930 r. - o wieżę oraz nawę boczną z kaplicą. Przy kościele działał (od 1586 r. do XIX w.) szpital oraz szkoła (od 1610 r.). Kościół w Domachowie istniał i służył wiernym nawet w czasie drugiej wojny światowej, kiedy wiele obiektów sakralnych było likwidowanych, zamykanych; od października 1940 r. był jedynym w całym powiecie gostyńskim czynnym kościołem, w którym odprawiano msze. 
Mieliśmy już opuszczać teren kościoła, nie zajrzawszy do środka (jak zwykle drzwi zamknięte), gdy zauważyliśmy nagłe poruszenie: od czoła budynku dobiegały odgłosy czyjejś rozmowy. Okazało się, że nie jesteśmy sami: przed głównym wejściem przechadzali się niecierpliwie dwaj chłopcy, odwracając co chwilę głowy w stronę drogi; najwyraźniej kogoś wyczekiwali. Wtem przez kościelną furtkę przemknęła energicznym krokiem osoby bardzo spóźnionej i zabieganej postać młodego mężczyzny. Gdy zbliżył się do drzwi kościoła, wbiegając lekko po kilku stopniach, natychmiast dołączyli do niego chłopcy. Pomajstrowali trochę przy zamku i po chwili drzwi ustąpiły. Wszyscy trzej zniknęli w ciemnościach uśpionego kościoła. Nie pytając o nic, po cichutku i my wślizgnęliśmy się do środka. Ksiądz i ministranci uwijali się niemal bezgłośnie i w milczeniu między ołtarzem a zakrystią: zapalali lampki i świece, coś otwierali, coś wyciągali, ustawiali, przesuwali. Ta dyskretna, pełna skupienia a zarazem płynności ruchów, wynikającej zapewne z rytualnej powtarzalności, atmosfera przygotowań skojarzyła mi się z zapowiedzią uroczystości pogrzebowych. Nie wiedzieć czemu, bo dzień był niezwykle pogodny, bezchmurny; ledwo wyczuwalny, ciepły wiatr lekko kołysał liście drzew i przeczesywał rozgrzane źdźbła trawy. Mieszkańcy wioski pochłonięci byli sobotnimi porządkami w obejściach swoich domów. 
Półmrok panujący we wnętrzu kościoła nieco się rozstąpił, robiąc miejsce dla wlewających się przez rozwarte wrota, niczym odpryski kałuży, strug dziennego światła. Słońce wdzierało się też przez witraże okien, które rozmywały jego blask, jak plamy rozwodnionej farby, po ścianach i przedmiotach. Była tam jeszcze inna jasność, lśniąca, czysta, przyćmiewająca wszelki inny blask, mieniąca się złocisto-perłowo-białymi barwami rokokowo-barokowych ołtarzy. Na ołtarzu głównym, rokokowym, rzeźba Pieta pochodząca z ok. 1400 r. (lub 1430 r.), XVIII-wieczny obraz przedstawiający koronację Matki Boskiej, po bokach apostołowie Piotr i Paweł, na górze postacie i głowy aniołów; na ołtarzu w nawie bocznej, barokowym, z ok. 1700 r., datowany na ten sam okres obraz Michała Archanioła, patrona kościoła; na ołtarzu w kapliczce klasycystyczny obraz św. Barbary. Ambona i chrzcielnica XVIII-wieczne. Poza prezbiterium ściany i sufit obite drewnem, na suficie kilka niezwykłych malowideł w kolorze sepii. Wreszcie ławki - rzeźbione po bokach, barokowe; tego dnia przystrojone białymi kwiatami. Kwiaty - dopiero teraz je zauważyłam. A więc to przygotowania do ślubu okazały się okolicznościami pozwalającymi pobyć nam w murach tego niezwykłego kościoła. Gdy go opuszczaliśmy, zaczęli się zjeżdżać pierwsi weselni goście.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz